Muzyka
od zawsze była szalenie istotnym elementem filmów z serii Alien.
Los chciał, że do każdej części angażowano innego kompozytora,
ale zmiany na tym stanowisku pomagały uwypuklić różnice w
charakterze samych filmów. Przy okazji „Alien:
Covenant”,
Ridley Scott był wierny tej tradycji, ale z przypadku. Harry
Gregson-Williams, autor części muzyki do “Prometeusza” (głównym
kompozytorem był Marc Streitenfeld) miał powrócić, ale
ostatecznie wycofał się z projektu zrzucając winę na inne
zobowiązania i brak zgodności co do wizji twórczej. Ostatecznie
zadanie zostało powierzone australijskiemu kompozytorowi Jedowi
Kurzelowi.
Kurzel to ciekawa postać. W przeciwieństwie do Gregsona-Williamsa (i większości jego poprzedników), nie jest on kompozytorem-dyrygentem, ale wokalistą i gitarzystą oraz autorem piosenek w zespole The Mess Hall. Jego kompozytorskie CV nie jest zbyt okazałe, ale przez ostatnie lata Kurzel uczestniczył w produkcji kilku większych tytułów, takich jak np. Makbet (w reżyserii jego brata Justina Kurzela) oraz Assassin’s Creed (co ciekawe, w każdym z tych filmów gra Michael Fassbender).
Kurzel to ciekawa postać. W przeciwieństwie do Gregsona-Williamsa (i większości jego poprzedników), nie jest on kompozytorem-dyrygentem, ale wokalistą i gitarzystą oraz autorem piosenek w zespole The Mess Hall. Jego kompozytorskie CV nie jest zbyt okazałe, ale przez ostatnie lata Kurzel uczestniczył w produkcji kilku większych tytułów, takich jak np. Makbet (w reżyserii jego brata Justina Kurzela) oraz Assassin’s Creed (co ciekawe, w każdym z tych filmów gra Michael Fassbender).
Zapoznając się z jego muzyką
do filmu Alien: Covenant, od razu można wyczuć pewien powiew
świeżości. O ile Marc Streitenfeld i Harry Gregson-Williams
zaprezentowali w „Prometeuszu”, o wiele bardziej klasyczny
hollywoodzki score, tak w „Przymierzu” mamy do czynienia z
czymś bardziej współczesnym.
Główny
motyw filmu
„Alien Covenant”
słyszymy już w pierwszym utworze „Incubation” (powraca również
we fragmentach „Neutrino Blast”, „Spores”, czy „The Med
Bay”). To krótka i dosyć minimalistyczna kompozycja, niemal
jingiel. Kurzel łączy tu ze sobą elementy elektroniki i
przetworzonej gitary. Nie jest to typowy „main theme” do jakich
jesteśmy w „Obcym” przyzwyczajeni, ale brzmi niepokojąco i
zapada w pamięć, a więc spełnia swoją rolę.
Następnie zostajemy zalani znajomymi dźwiękami. Prawdopodobnie na prośbę Scotta, Kurzel wziął na warsztat fragmenty motywów Jerry’ego Goldsmitha z oryginalnego „Obcego” z 1979 r. Kompozytor użył ich dosyć dosłownie, co ostatecznie zadziała na jego niekorzyść.
Następnie zostajemy zalani znajomymi dźwiękami. Prawdopodobnie na prośbę Scotta, Kurzel wziął na warsztat fragmenty motywów Jerry’ego Goldsmitha z oryginalnego „Obcego” z 1979 r. Kompozytor użył ich dosyć dosłownie, co ostatecznie zadziała na jego niekorzyść.
Nawiązania do pierwszego
„Obcego” pojawią się jeszcze w utworach „Planet 4” i
„Salis” gdzie Kurzel na zmianę cytuje i próbuje udawać
Goldsmitha. To właśnie te fragmenty najbardziej wbiją nam się w
uszy podczas oglądania filmu. Co nas czeka dalej?
Dalej, jest bardzo różnorodnie
i odnoszę wrażenie, że Jed Kurzel nie mógł się zdecydować na
jeden środek wyrazu, dlatego eksperymentował ze wszystkim, co się
dało. Otrzymujemy zatem np. skromne motywy zagrane na pianinie (w „A
Cabin on The Lake” i „Chest Burster”), które przywodzą na
myśl echa tego typu miniaturek autorstwa Vangelisa do filmu „Blade
Runner” (ale to bardzo dalekie skojarzenie). Kurzel robi też
użytek z orkiestry, czasami operując nią jako tłem („Launcher
Landing”, „Dead Civilization”), ale nieraz w pełni
wykorzystując jej potencjał, zwłaszcza w kompozycji „Cargo Lift”
(która, z wyraźnymi wschodnimi wpływami, przywodzi na myśl
poprzednie dzieło kompozytora – „Assassin’s Creed”) oraz
„Terraforming Bay”, które utrzymuje napięcie właściwe
ilustrowanej scenie. Pojawia się też kilka nawiązań do innych
filmów z serii „Alien”, trudno powiedzieć, czy to nawiązania
świadome, czy przypadkowe (nie wierzę w to drugie). Pamiętacie
słynną kompozycję „Adagio” Elliota Goldenthala, która w
„Alien 3” stanowiła tło dla sceny, w której Ripley skacze do
kotła? Kurzel, krótko ale bardzo wyraźnie cytuje tamten utwór na
początku „Lonely Perfection”. Tutaj również możemy odnaleźć
dźwiękotwórcze, ostre wejścia skrzypiec, które budzą
jednoznaczne skojarzenie z tego typu zabiegami użytymi w „Aliens”
przez Jamesa Hornera. Całość wydania „płytowego” kończy
„Alien Covenant Theme”, czyli kolejna wariacja na temat
Goldsmitha.
Soundtrack
„Alien: Covenant”,
mimo że brzmi świeżo (ciekawie łącząc ze sobą elektronikę,
muzykę eksperymentalną i udział orkiestry) nie jest zbyt
oryginalny, podobnie zresztą jak poprzednie dzieło Kurzela do
„Assassins Creed”. Jedyny motyw, który zapamiętacie, to motyw
główny, oraz wszelkie cytaty z kompozycji Jerry’ego Goldsmitha.
Reszta ma momentami charakter wręcz opisowy, wprowadzając widza
(bardziej niż słuchacza) w konkretny stan, który koresponduje z
tym, co dzieje się na ekranie. I tu dochodzimy do sedna sprawy –
jak ta muzyka sprawdza się w filmie?
Po seansie będzie Wam się zdawało, że prawie jej nie było (podobnie jak w oryginalnym „Obcym” z 1979 r.). Główny motyw, cytaty z Goldsmitha (oraz muzyki klasycznej), a reszta? Reszta tam jest, ale często płynie zepchnięta na daleki plan. To taka muzyka, którą bardziej odczuwamy niż słyszymy. Różnica stałaby się bardziej klarowna gdyby ją ze scen wyciąć i dokonać wtedy porównania. Zresztą, jest ona czasami bardzo cicha i nie wychodzi na bliższy plan tak jak to miało miejsce w „Aliens” Camerona. Oczywiście, nieraz zdarzy się, że proponowane przez Kurzela kompozycje będą brzmieć tak generycznie, że po prostu „przelecą” nam koło ucha. Niestety tak będzie często.
Po seansie będzie Wam się zdawało, że prawie jej nie było (podobnie jak w oryginalnym „Obcym” z 1979 r.). Główny motyw, cytaty z Goldsmitha (oraz muzyki klasycznej), a reszta? Reszta tam jest, ale często płynie zepchnięta na daleki plan. To taka muzyka, którą bardziej odczuwamy niż słyszymy. Różnica stałaby się bardziej klarowna gdyby ją ze scen wyciąć i dokonać wtedy porównania. Zresztą, jest ona czasami bardzo cicha i nie wychodzi na bliższy plan tak jak to miało miejsce w „Aliens” Camerona. Oczywiście, nieraz zdarzy się, że proponowane przez Kurzela kompozycje będą brzmieć tak generycznie, że po prostu „przelecą” nam koło ucha. Niestety tak będzie często.
Dla
przeciętnego słuchacza, a nawet miłośnika muzyki filmowej,
soundtrack
“Obcy: Przymierze” może
okazać się zbyt chaotyczny, niejednolity i przede wszystkim mało
oryginalny, o ile nie mówiąc wprost – nudny. Przychylniej odniosą
się do tego dzieła fani np. drone, czy dark ambientu, którzy cenią
sobie dźwięk sam w sobie jako narzędzie ilustrujące atmosferę,
bez użycia konkretnych melodii, czy bardziej tradycyjnych zabiegów
muzycznych. Nie jest to dzieło wybitne, raczej poprawne z zadatkami
na dobre (co niestety nie zostało w pełni zrealizowane). Kurzel
musi jeszcze sporo popracować, aby można było go stawiać w jednym
szeregu z Goldsmithem, Hornerem i Goldenthalem, czy nawet Johnem
Frizzellem.
Duży plus ode mnie za świeże
podejście do tematu, ciekawe instrumentarium i odwagę. Niestety, w
ostatecznym rozrachunku, to trochę za mało.
Recenzja pojawiła się oryginalnie na stronie Alien Hive.
https://alienhive.pl/obcy-przymierze-soundtrack/
Recenzja pojawiła się oryginalnie na stronie Alien Hive.
https://alienhive.pl/obcy-przymierze-soundtrack/