wtorek, 22 grudnia 2015

Święta z Obcym



                                       

Tym razem będzie krótko i nostalgicznie.
Filmy o Obcym pokazał mi ojciec kiedy byłem jeszcze siedmioletnim dzieckiem. W zasadzie wymusiłem to na nim kiedy zobaczyłem okładki kaset VHS, które przyniósł z wypożyczalni razem ze świeżo wydanym „Alien 3” (to był rok 1993 r.).
Były obawy, że nie będę mógł spać po nocach i rzeczywiście, obraz Obcego wyskakującego z ciemności na Dallasa nawiedzał mnie przez jakiś czas. Ale przecież o to chodziło. Obcy jednocześnie mnie przeraził, ale w równym stopniu zafascynował. Mimo strachu, chciałem oglądać kolejne części (cichaczem, żeby nikt nie wiedział), a fascynacja rosła. I tak mi zostało do dziś.
Utrwaliła się pewna tradycja. Zawsze po świętach (ale przed Sylwestrem) robimy sobie wieczorami z ojcem maraton „Obcego”. Od kilku lat starczy już czasu tylko na obejrzenie dwóch pierwszych części, ale to i tak dużo. W tym roku również mam zamiar wziąć dvd z Obcym pod pachę i wpaść na wspólne oglądanie.

                          

Czy okres około-świąteczny to dobry czas na oglądanie „Obcego”? To raczej zależy od ludzi. Czas dobry jak każdy inny. Skoro może być „Szklana Pułapka”, to może być „Obcy”, który mimo braku typowo bożonarodzeniowych motywów potrafi być filmem dla całej rodziny. W końcu to potężny nośnik dobrych wspomnień.
Szykowałem na dziś tekst o przykładowych prezentach jakie fan Obcego mógłby znaleźć pod choinką (propozycje zarówno dla kupujących jak i tych, którzy nie wiedzą co by chcieli dostać na święta), ale się nie wyrobiłem. Potencjalnych gadżetów jest masa począwszy od retro figurek Funko, po jajo-lampę, pluszowego facehuggera, a na pięknych albumach, książkach i komiksach kończąc.
O większości z tych rzeczy napisze osobne teksty, być może w przyszłym roku ułatwi to zakupy niektórym z Was.

                                       

Jedno z moich najmilszych wspomnień związanych z tego typu prezentami, to to sprzed 16 lat. W domu pojawił się komputer, miałem wtedy 13 lat i marzyła mi się gra „Aliens vs Predator”, która w tym czasie wyszła. Tak się złożyło, że ją właśnie dostałem pod choinkę i byłem przeszczęśliwy. Do dziś uważam, że to jedna z najlepszych gier związanych z Obcym, równać się z nią może chyba tylko "Alien: Isolation". Macie jakieś wspomnienia świąteczne tego typu? Zapraszam do dzielenia się w komentarzach, na fb, gdzie chcecie. Wszystkim czytelnikom (i nie tylko) życzę spokojnych i wesołych Świąt spędzonych z najbliższymi! No i ewentualnie z Obcym ;)

 
   

środa, 9 grudnia 2015

Cpl. Dwayne Hicks - DEAD



Kapral Dwayne Hicks nie żyje. Nie on jeden zresztą. Tak się składa, że w filmach z serii „Alien” ludzie umierają masowo. Dzieje się to z różnych powodów i różne są tego konsekwencje. Śmierć Hicks'a w „Alien 3” coś znaczyła, podobnie jak śmierć Ellen Ripley, która nacechowana była poświęceniem, ale też rozpaczliwą potrzebą zakończenia pewnego rozdziału, pewnej męki, od której nie było ucieczki. „Alien: Resurrection” pokazał, że śmierć w filmie może łatwo stracić znaczenie i podniosłość wynikające z kontekstu wydarzeń.
W świecie fikcyjnym każdego można ożywić w mniej lub bardziej konsekwentny sposób. Aktualnie wszyscy rzucili się, aby wykopać z grobu Dwayne'a Hicks'a. Co może z tego wyniknąć?


Przeglądając fanowskie strony wikipedyjne (takie jak Xenophedia) widzę, że status Kaprala Dwayne'a Hicks'a zmienił się z „dead” na „alive”. Kanon to kanon. A tak się składa, że wydarzenia z gry „Aliens: Colonial Marines” wydanej w 2013 r. za część takowego się uważa. 20th Century Fox uważa. O samej grze napiszę innym razem, zaznaczę tylko, że nie uważam jej wcale za tak złą jak głosi opinia publiczna. Klimat mi się podoba, muzyka jest rewelacyjna, a spacerowanie po zrujnowanym Hadley's Hope, to spełnienie marzeń sprzed lat. Fabuła również nie gryzłaby mnie tak bardzo (jestem przyzwyczajony do różnych interpretacji realiów świata Obcego dzięki komiksom) gdyby nie ten drobny szczegół, że 20th Century Fox i Sega, prawdopodobnie żeby nakręcić bardziej spiralę promocyjną, ogłosili, że jest ona kanoniczna. To jest mocne słowo. Decydujące. Nie wiem czy ludzie, którzy podjęli taką decyzję zdawali sobie w pełni z tego sprawę.

Fani (a zwłaszcza fanatycy) Obcego nie mają przez ostatnie lata lekko. Najpierw ukazał się „Prometeusz”, który wywrócił całą mitologię do góry nogami. Następnie, dowiedzieliśmy się, że fabuła „Aliens: Colonial Marines” została oficjalnie uznana za cześć żelaznego kanonu. Z początku nikogo to nie wzruszyło, ponieważ przedstawiona w grze historia działa się paralelnie do wydarzeń z „Alien 3” i pozornie w żaden sposób nie wpływała na kształt znanej nam od lat opowieści. Twórcy zostawili niespodziankę na sam koniec. Hicks żyje, a trup znaleziony w jego kabinie kriogenicznej na Fiorinie 161, to nie on. Jakie to proste, prawda? I jakie irytujące.

Część zapyta pewnie „Dlaczego się nie cieszysz? Przecież Hicks to wspaniała postać, świetnie, że przeżył!”. Zgadza się, uwielbiam Hicks'a i zawsze był jednym z moich ulubionych bohaterów w historii kina, ale seria Obcy, to nie bajka dla dzieci. Tutaj happy end nie zawsze jest właściwym kluczem i każda śmierć w tych filmach to historia sama w sobie, z właściwą dla siebie dramaturgią i konsekwencjami. James Cameron był wściekły kiedy dowiedział się, że wykreowane przez niego postacie (Hicks i Newt) zostały tak po prostu zgładzone i to de facto poza kadrem. Taka jest jednak kolej rzeczy, zwłaszcza kiedy kolejne filmy z serii przechodzą z rąk do rak. Między kolejnymi częściami istnieje jakby bariera, która pozwala przeżyć tylko Ellen Ripley. Może to dziwne porównanie, ale kojarzy mi się to trochę z grą "Heroes of Might and Magic 3", w której w niektórych kampaniach do następnego scenariusza mógł przejść tylko jeden z kilku posiadanych bohaterów. Podobnie jest tutaj. James Cameron mógł poczuć się zraniony (i miał do tego prawo), ale Newt i Hicks nie zginęli ot tak sobie. Zginęli żeby Ellen Ripley znów poczuła się całkiem sama we wszechświecie, sama i osaczona, mając świadomość tego, że jedyną postacią, która konsekwentnie podąża za nią w jej niekończącej się podróży jest Obcy. Na tym polega moc trzeciej części filmu, dopada nas wszechogarniająca beznadziejność sytuacji, poczucie krążenia w kółko. Gdziekolwiek Ripley nie zabrnie, tam zabrnie sama, a Obcy nigdy nie zniknie. Jedną z najbardziej wzruszających scen całej serii jest ostatnie ujęcie w „Alien 3” podczas, którego słyszymy komunikat nagrany przez bohaterkę pod koniec pierwszej części. Scena podkreśla jak potwornie długą i tragiczną drogę przebyła, by w trakcie stracić wszystkie bliskie jej osoby i ostatecznie poświęcić własne życie żeby zgładzić Obcego. Twórcy doskonale wiedzieli co robią, na tym polega piękno pozwalania postaciom odejść. I tu dochodzimy do sedna sprawy.

Oczywiście, w kontekście tego o czym przed chwilą napisałem, „Alien: Resurrection” jawi się jako cyniczny i podły żart względem poprzednika, który miał w definitywny i podniosły sposób zakończyć całą historię. Różnicą między „Colonial Marines”, a dziełem Jean Pierre'a Janeaut'a jest to, że Ripley sklonowano i tak naprawdę oryginalna postać pozostała martwa. Wiem, że brzmi to w naciągany sposób, ale ta subtelna różnica sprawia, że jestem w stanie zaakceptować taki stan rzeczy. Mimo, że to najmniej lubiana przeze mnie cześć serii, to nie jestem hejterem „Resurrection” i potrafię obejrzeć ten film z przyjemnością.

Inaczej wygląda sprawa kiedy okazuje się, że bohater, który zginął w filmie ponad 20 lat temu jednak żyje. Trzeba mieć naprawdę dobry powód żeby tak manipulować historią. Takiego powodu brakuje w „Colonial Marines”. Hicks „ożył” żeby uświetnić swoją obecnością grę. Żeby można było zaprosić Michaela Biehna do studia żeby nagrał kwestie dialogowe i tym samym jeszcze bardziej całość uświetnił. Całkiem sporo tego uświetniania, prawda? Mam wrażenie, że twórcy nie do końca byli pewni tego co mają zamiar sprzedać fanom, a że budżet był spory i wsparcie wytwórni również, to dokładało się rodzynków żeby produkt uatrakcyjnić. Niestety mało przemyślane te rodzynki i nawet po tym można poznać, że takich decyzji nie podejmowali fani Obcego. Nawet Michael Biehn wypowiedział się później, że klęska „Colonial Marines” wynika głównie z tego, że nie tworzyli jej pasjonaci tematu (a co miało miejsce przy np.: "Alien: Isolation"). Wygląda to niestety tak jakby ekipa usiadła i na szybko wymyśliła, że trzeba ożywić jakaś lubianą postać z serii, taką która będzie zaskoczeniem, i która zwabi potencjalnych klientów. Powrót Hicks'a nakreślono po macoszemu, wystarczy obejrzeć fragment gry.

                          

Pominę już takie babole jak to, że po wybudzeniu się z hibernacji nikt nie dochodzi do siebie tak szybko, nie mówiąc o tym, że Hicks był ciężko ranny, a nagle skacze po pomieszczeniu jak małpa. Sama próba przechwycenia statku nie jest niedorzecznością. Jest nią natomiast wpakowanie żołnierza o nazwisku Turk do komory Hicks'a i w ten sposób wyjaśnienie obecności zmasakrowanego ciała znalezionego na Fiorinie 161 (które zostało zidentyfikowane jako ciało Hicks'a). Czy twórców naprawdę nie stać było na coś lepszego? A jeżeli nie było stać, to czemu porywać się na takie rozwiązania? Postać, która od ponad dwóch dekad uznana jest przez fanów za martwą, nagle okazuje się być żywa i to bez sensownego powodu. To mógłby być każdy. Fabuła „Colonial Marines” w żaden sposób nie usprawiedliwia obecności Hicks'a, nie daje nawet jednego powodu aby uważać, że to właśnie on powinien się tutaj pojawić. A to już kiepsko, bo pachnie czysto marketingowym zagraniem i jest to zapach, na który fani Obcego są wyczuleni (między innymi dzięki takim produkcjom jak „AvP: Requiem”).

Dlaczego Newt i Hicks, to nadal szanowane i uwielbiane postacie przez fanów „Obcego” i kina s/f? Bo nikt nie miał okazji żeby to popsuć. Pod wieloma względami James Cameron powinien być wdzięczny twórcom „Alien 3”, że uśmiercili stworzone przez niego postacie zanim ktoś inny zdążył zrobić z nich pośmiewisko. Wstępne plany zakładały nakręcenie dwóch filmów jednocześnie (trzeciej i czwartej części), w których między innymi Hicks i Newt walczyliby z Xenomorfami na Ziemi. To mogła być interesująca produkcja, ale też totalna katastrofa, zwłaszcza biorąc pod uwagę formę filmu (kino akcji s/f), która stanowi olbrzymią pułapkę dla filmowców. Łatwo jest zrobić z takiego obrazu płytką sieczkę.


                              


Po latach wróciliśmy jednak do momentu, w którym ktoś próbuje naciągnąć kanon względem swoich potrzeb. Piszę oczywiście o Neilu Blomkampie i jego pomyśle na „Alien 5”. Moje uczucia względem tego projektu są mieszane i cieszę się, że Ridley Scott opóźnił jego realizację (nawet jeśli "Alien: Coventant" sam budzi obawy). Nie podoba mi się pomysł ignorowania „Alien 3” i „Alien: Resurrection”, mimo że nie jestem największym fanem rozwiązań fabularnych z tego drugiego. Ale to nie ważne. Trzeba być konsekwentnym, a twórcy „A:R” pokornie się tej konsekwencji podporządkowali. Nawet jeśli pewne kwestie obeszli trochę na siłę. Moim zdaniem, Blomkamp nie ma prawa do wybierania sobie momentu, w którym seria ma być oficjalnie kontynuowana. To nie jest fanowski film, to poważna sprawa. Seria „Alien”, to na obecnym etapie niemal intelektualna własność publiczna. Na świecie są miliony miłośników tej serii i należy się bardzo mocno zastanowić zanim poczyni się tak aroganckie (względem części fanów) i samolubne kroki. Udawanie, że dwa istotne filmy serii nigdy nie powstały, to pójście na łatwiznę. Reżyser, który zabierze się za „Alien 5” musi mieć jaja żeby pociągnąć historię tam gdzie się skończyła. I musi pamiętać, że w konsekwencji jego działań, ktoś inny może kiedyś wyrzucić jego dzieło do kosza. Jeżeli taka tendencja stanie się modna, to zostaniemy zalani pseudo-kontynuacjami, które nie będą miały sensu i rozbiją strukturę poszczególnych serii. Wystarczy, że „Uniwersalny Żołnierz” był restartowany DWA RAZY, i każdy kolejny film ignorował poprzedni. To nie jest właściwa droga. Muszą być pewne granice, pewne zasady. Twórcy nie mogą żyć w przekonaniu, że jeśli coś im nie wyjdzie, to zawsze mogą udawać, że tego nie było i próbować od nowa. W przypadku serii „Obcy” jest to o tyle rażące, że „Alien 3” ma całe legiony fanów, wielu uważających to dzieło za najlepsze z serii. Nie można ot tak pluć im w twarz.

Blomkamp będzie musiał solidnie uzasadnić powrót Hicks'a i Newt w tym filmie, bo nawet autorzy "Colonial Marines" wysilili się na więcej. Mam też wątpliwości czy ten reżyser wniesie cokolwiek nowego do serii, a nie zaserwuje tylko „Aliens 2”. Blomkamp to nie James Cameron (nawet sam James Cameron, to już nie ten James Cameron), a bierze na klatę historię i postacie, którym od 30 lat fani serii stawiają ołtarzyki. Oby wiedział co robi, bo co się stanie, to się nie odstanie (vide „Prometeusz”).

Póki co, dla mnie sprawa jest prosta. Kapral Dwayne Hicks nie żyje. Nie dlatego, że ktoś chciał utrzeć nosa Cameronowi i fanom „Aliens”, ale by podkreślić pewne wartości, które seria niosła ze sobą od samego początku. Oczywiście ktoś może się z tym nie zgodzić, ale wydarzenia z „Alien 3” nie wymazały tego co wydarzyło się w „Aliens”. Seria „Alien” to sztafeta, a jej losy zależą od kolejnych uczestników. Czy zgodne z zasadą fair play jest aby nowy zawodnik wskoczył w miejsce innego i pobiegł inną trasą? Warto się nad tym zastanowić zanim ogarnie nas mania 'poprawiania' rzeczywistości.

wtorek, 17 listopada 2015

Newt's Tale


Na licencji Obcego powstało setki opowieści obrazkowych, z czego niewielki procent zgodny jest z tym co uważa się za kanon serii. Komiksy wydają się takim medium, które odwiedza fanów tylnymi drzwiami. O kolejnych zeszytach nie robi się wysokobudżetowych trailerów, a informacje o nich nie wyskakują na każdym kroku. Zainteresowani wiedzą kiedy i jakie wydawnictwo się ukazuje. Nie ma też wybuchów zbiorowej nienawiści względem autorów, którzy pozwolili sobie na więcej przy ingerowaniu w zakorzenioną już treść filmów o Obcym, chociaż słowa krytyki są oczywiście obecne. I tu chciałbym napisać o komiksie „Newt's Tale” (czerwiec – lipiec 1992, s. Mike Richardson, rys. Jim Somerville). W skrócie, jest to adaptacja filmu Camerona, ale opowiedziana wyłącznie z perspektywy małej Rebeccki Jorden. Pomysł interesujący, ale jak z realizacją? „Newt's Tale” ma dwa oblicza. Z jednej strony jest to biały kruk dla kolekcjonerów ponieważ nigdy nie został wznowiony, ani przedrukowany w zbiorczym wydaniu (np. w formie Omnibusa). Z drugiej, wśród fanów i regularnych czytelników komiksów o Obcym panuje opinia, że „Newt's Tale” nie zachwyca, ani wizualnie, ani fabularnie (mimo, że oparte jest o scenariusz do „Aliens”). Żeby lepiej zrozumieć istotę tego wydawnictwa, trzeba spróbować przyjąć za punkt wyjścia mentalność tamtych czasów. Jest początek lat 90-tych. Na ekrany wchodził właśnie „Alien 3”, adaptacja komiksowa tego filmu był wsparta „z boku” przez omawiane „Newt's Tale”. W tamtym czasie reżyserska wersja „Aliens” Jamesa Camerona nie była powszechnie dostępna. Można było ją kupić na czarnym rynku w wersji bootlegowej (np. na kasetach zgranych z bardzo drogiego i limitowanego wydania laser disc) albo zobaczyć na tych kilku kinowych pokazach, które odbył się w 1992, głównie w USA.


     


Jako bazy do napisania „Newt' Tale”, Mike Richardson użył udostępnionej mu oryginalnej wersji scenariusza. Owa wersja zawierała większość scen i dialogów usuniętych z kinowej (jedynej szeroko-dostępnej) edycji, oraz kilka ostatecznie nie sfilmowanych. Póki co, sytuacja prezentuje się zgrabnie. Scenariusz filmu zawierał jednak pewne luki, które trzeba było wypełnić i tutaj zaczęły się schody. Głównym brakiem było przedstawienie pełnej historii ataku Obcych na Hadley's Hope. To, co mogło stać się asem tego komiksu, okazało się być niestety zmarnowaną szansą. Mini-seria (dwa zeszyty) ucierpiała niejako będąc produktem, który miał wesprzeć promocję trzeciej części filmu i, mimo że wydawca – Dark Horse Comics – w kolejnych latach mógł poszczycić się tak legendarnymi tytułami jak np.: "Aliens: Labirynth" (absolutnie kultowy komiks wśród fanów), to w wypadku omawianego tu „Newt's Tale” zabrakło pomysłu, pasji i (jak podejrzewam) czasu. Nie chcę pisać, że próbowano tu sprzedać po raz kolejny to samo, ale trudno nie oprzeć się takiemu wrażeniu ponieważ już w pierwszym zeszycie akcja łączy się z wydarzeniami dobrze znanymi z filmu i już do samego końca nie czekają Was żadne niespodzianki (z wyjątkiem kilku kwestii dialogowych, które nie pojawiły się w żadnej wersji filmu). Problematyczny jest również fakt, że perspektywa narracyjna konsekwentnie trzyma się tylko postaci Newt zatem na pewnym etapie całość prezentuje się trochę chaotycznie. Interesujące jest za to zakończenie, które stanowi wyraźne wprowadzenie do „Alien 3”.

 

Co więc z tym mitycznym atakiem na Hadley's Hope? Niewiele niestety. Scena odnalezienia przez rodzinę Jordenów opuszczonego statku z oryginalnego „Alien” jest wiernie przeniesiona ze specjalnej wersji „Aliens”. To co dzieje się potem jest już nie do końca przemyślaną improwizacją autora. Do tego odnoszę wrażenie, że Richardson poczuł się trochę przytłoczonym swoim zadaniem ponieważ popędza wydarzenia w wyjątkowo niezgrabny i naiwny w swojej treści sposób. Sprawnie wykorzystuje w tym celu ograniczenie wynikające ze skupienia się na perspektywie małej Newt. Na przykład, kiedy ukryta w szybie wentylacyjnym Rebbeca jest świadkiem narodzin obcego (którego żywicielem jest jej ojciec), mdleje. A my, siłą rzeczy, mdlejemy razem z nią. Kiedy mała się budzi, okazuje się, że przespaliśmy dosyć istotny fragment wydarzeń, które doprowadziły do zagłady kolonii. Takich „skrótów” jest w tym komiksie więcej. Oczywiście, taki był pierwotny zamysł – trzymać się historii Newt – ale autor poszedł niestety po linii najmniejszego oporu. Bardzo interesujący okres czasu między opanowaniem kolonii przez Obcych, a pojawieniem się żołnierzy (kiedy Newt musiała sama walczyć o przetrwanie) został streszczony na dwóch kartkach. Główna fala obcych zostaje „przywieziona” przez drugą ekipę kolonistów wysłaną do opuszczonego statku. Ostatecznie stwory zostają po prostu wpuszczone do środka przez ludzi, którzy naiwnie wierzyli, że są w stanie pomóc kolegom masakrowanym po drugiej stronie wrót. Standard kina s/f więc nie będę się czepiał.

 

„Newt's Tale” ma wiele przebłysków, ale tutaj też dochodzimy do kolejnej bariery. Nie napisałem nic o rysunkach, a przecież mowa o komiksie. Niestety kreska Jima Somervilla jest dosyć specyficzna. Ma ona oczywiście pewien retro urok (tak się często rysowało w latach 80-tych), ale potrafi być również irytująco niedbała. Podobieństwo postaci do aktorów jest ledwo zasugerowane, czasami przypominają one karykatury. Nie twierdzę, że komiksy powinny zawsze zawierać fotorealistyczną grafikę (ala seria „Evil Dead” wydana w 2008 roku), ale choćby wspomniany wcześniej „Aliens: Labirynth” (1993-1994) mimo rysunkowej ascezy prezentuje się znacznie lepiej. Warto tez zauważyć, że swoje dołożył odpowiedzialny za kolor Gregory Wright. „Newt's Tale” jest momentami do bólu pstrokate. Oczywiście, pewne grono odbiorców, głównie dzieciaków, będzie z tego powodu zadowolone. Pytanie czy jest to zasadniczo komiks dla dzieci? Chyba jednak nie. Podsumowując - „Newt's Tale” nie zawiera w sobie niczego na prawdę interesującego dla fanatyków (czy nawet fanów) Obcych. Historia opisana jest w pośpiechu. Nie wiem czy wynika to z woli autorów czy z faktu, że Dark Horse narzuciło taką, a nie inna objętość tych zaledwie dwóch zeszytów serii. Rysunki mocno się zestarzały chociaż nadal znajdą się odbiorcy, którym się taki styl spodoba. Czy komiks jest dobrym źródłem informacji dla tych którzy zgłębiają dzieje kolonii Hadley's Hope? Raczej średnim. Zastosowane rozwiązania fabularne są dosyć oczywiste, całość wydaje się bardziej zarysem niż konkretną relacją tamtych wydarzeń. Tematyka nie jest potraktowana do końca poważnie i to widać. Czy warto zatem posiadać ten komiks w kolekcji? Tutaj zdania są podzielone. Z punktu widzenia kolekcjonera jak najbardziej warto ponieważ (o czym już pisałem) komiks nie doczekał się ponownego wydania w żadnej formie. Jest to rarytas, ale nadal można go zdobyć śledząc aukcje na eBayu lub znaleźć na festiwalach i targach komiksów. Jeżeli chodzi o inne kwestie, to spotkałem się w internecie z różnymi opiniami. Wiele osób uważa, że komiks jest beznadziejny i nie warto go kupować. Inni twierdzą, że nie jest tak źle. Uważam, że najlepiej samemu sprawdzić. Nie jest to rewelacyjny komiks, ale cieszę, że udało mi się go kupić, nie tylko ze względów kolekcjonerskich. Jeżeli ktoś ma wątpliwości zawsze może sprawdzić zawartość „Newt's Tale” w formie cyfrowej, a nawet w formie pokazu slajdów umieszczonego na YouTubie (chociaż taką formę czytania komiksów uważam za absolutną ostateczność). Na koniec dodam tylko żeby nie zmyliły Was okładki. Ich autorem jest John Bolton, a zawartość komiksu nie prezentuje się niestety tak ładnie.

                                  

Wieczory z Obcym

Witam na blogu poświęconym serii filmów "Alien" oraz wszystkiemu z nią związanemu. O czym dokładnie mam zamiar pisać? Teksty tu publikowane będą tyczyć się filmów, książek, komiksów, gier, itd. Trochę tego jest. Możecie też liczyć na felietony, analizy i drobne recenzje (chociaż nie lubię ich pisać). Będzie subiektywnie, ale rzetelnie i myślę też, że dosyć wesoło. I to chyba tyle. Wiecie już wszystko. Zapraszam zatem do lektury publikowanych tekstów, do komentowania, dyskusji i podrzucania pomysłów!